Widmo kolokwium ze statystyki wisi nade mną.
Już myślałam, że zbudowałam sobie jako-takie zrozumienie podstaw analiz jedno-, dwuczynnikowych, w schematach mieszanych, regresji i innych... (sigh), niestety przy pierwszej próbie weryfikacji znajomości rzeczonych, okazało się że w głowie mam jeno ból.
Resztką niezmąconego rozumu doszłam do wniosku, że sernik wiedeński może mnie uratować od obłędu. Zadziałało. Z każdym aksamitnym kęsem, czuję, że moje parametry zdrowia psychicznego wracają do normy. Może nawet będę mogła znów zająć się rozwiązywaniem zaległych zadań ze statystyki. Gdybym jeszcze przebrnęła przez pierwsze z brzegu do końca, nabrałabym większej pewności siebie i motywacji.
Sernik się kończy. aaaaa.......
Z Czułego barbarzyńcy nadawałam ja, rozczulona nad własnym losem. Może pójdę na zakupy, te działają lepiej niż sernik i nie idą na boki.
sobota, 22 stycznia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz